Łowiectwo warto zreformować, ale nie tak jak chce tego Gazeta Wyborcza.

Nie jest tajemnicą, że Gazeta Wyborcza, która chciałaby być postrzegana jako medium protolerancyjne, bez skrupułów prowadzi kampanie skierowaną przeciwko myśliwym, w ramach której podsyca mowę nienawiści i stara się chronić stosujące ją osoby.

Bronimy myśliwych, wspieramy łowiectwo, walczymy z mową nienawiści w Internecie.
Chcesz pomóc? Wpłać i pomóż nam działać dalej!

5 zł lub więcej na:

Patronite.pl | Zrzutka.pl | Przelew lub dowiedz się więcej >>

Najnowszą odsłoną tej działalności jest tzw. „debata o łowiectwie”, której celu raczej nie trzeba tłumaczyć, skoro redakcja już na wstępie zadaje czytelnikowi pytania: Czy polowania można jeszcze w jakiś sposób uzasadnić? A może to już tylko archaiczna i krwawa rozrywka?

W ramach owej „debaty” w poniedziałkowym wydaniu opublikowana została rozmowa z prof. Rafałem Kowalczykiem, której konkluzją stało się stwierdzenie, że łowiectwo trzeba zreformować, i choć nie można całkiem zrezygnować z polowań, to na pewnych obszarach mogłoby to być możliwe, głównie tam, gdzie są duże kompleksy leśne, słabo zaludnione, z bogatą bioróżnorodnością i dużymi drapieżnikami.

Uzasadniając powyższą tezę prof. Kowalczyk wskazał, że polskie łowiectwo które ma dość niski poziom merytoryczny, powinno ulec zmianom i pełnić trzy funkcje. Po pierwsze, wspierania ochrony przyrody, np. przez odstrzał gatunków inwazyjnych. Po drugie, łagodzenia i rozwiązywania konfliktów z udziałem pospolitych zwierząt, które powodują np. nadmierne, nieakceptowane społecznie szkody lub stwarzają problemy w pobliżu obszarów zabudowanych. Wreszcie po trzecie, także pozyskanie mięsa z gatunków pospolitych i licznych, z zastrzeżeniem że w Polsce nie ma tradycji jedzenia dziczyzny, a nawet nie ma możliwości pozyskiwania jej na masową skalę, i z pewnością powinniśmy być od tego dalecy. W ramach prowadzenia prawdziwej, a nie jednostronnej debaty, poprosiliśmy o ustosunkowanie się do tych tez przewodniczącego Rady Fundacji Instytutu Analiz Środowiskowych – dr Miłosza Kościelniaka-Marszała z Uniwersytetu Opolskiego.

Dr Miłosz Kościelniak-Marszał: W pierwszej kolejności należy rozprawić się z mitem, że polskie łowiectwo cechuje niski poziom, gdyż – jak twierdzi prof. Kowalczyk – myśliwi najczęściej nie legitymują się wykształceniem przyrodniczym, a często ich jedyny kontakt z wiedzą przyrodniczą ma miejsce na kursie łowiectwa, a potem już tej wiedzy nie pogłębiają i nie śledzą wyników badań naukowych, nie przykładają wagi do rozumienia mechanizmów funkcjonowania populacji zwierząt, co ma podstawowe znaczenie dla zarządzania zasobami przyrody. Rzeczywiście, można powiedzieć, że polskie łowiectwo z założenia jest dość konserwatywne i z dużą ostrożnością podchodzi do wszelkich nowatorskich pomysłów na zarządzanie przyrodą, ale trudno się temu dziwić mając w pamięci chociażby nakazaną w latach 90-tych – w ramach takich metod – redukcję populacji łosia, czego skutki trzeba było naprawiać przez kolejne dwa dziesięciolecia.

Nie zapominajmy, że na przeciwnej szali mamy sprawdzone mechanizmy, które od lat przynoszą pozytywne efekty w zakresie rozwoju populacji gatunków łownych. Zamiast więc żądać wiwisekcji przez wprowadzanie niesprawdzonych do końca zmian w całym kraju, należałoby najpierw wdrożyć wyniki nowych badań naukowych i ich zalecenia w najbardziej do tego właściwych jednostkach, jakimi są ośrodki hodowli zwierzyny, które mają przecież za zadanie służyć realizacji celów prowadzeniem wzorcowego zagospodarowania łowisk, wdrażaniem nowych osiągnięć z zakresu łowiectwa oraz prowadzeniem badań naukowych. Jestem przekonany, że wówczas, po sprawdzeniu hipotez naukowców w praktyce, mniej więcej za 10 lat będziemy w stanie obiektywnie ocenić na ile propozycje te były trafione, a wówczas – rozważać rozszerzenie ich stosowania na resztę kraju.

Zupełnie nie zgadzam się przy tym ze stwierdzeniem, że myśliwi nie pogłębiają swojej wiedzy. W tej kwestii należy zadać sobie pytanie: jaką poprzeczkę chciałby postawić myśliwym prof. Kowalczyk? Czy punktem odniesienia mieliby być tacy jak on naukowcy, czy też może poziom wiedzy jaki na temat łowiectwa prezentuje przeciętny mieszkaniec naszego kraju, który nie odróżnia jelenia od sarny?

Dodajmy, że w szeregach polskich myśliwych nie brakuje ludzi wykształconych, którzy na dodatek chętnie zdobywają kolejne szczeble wiedzy m.in. na studiach podyplomowych z zakresu łowiectwa czy szkód łowieckich, które od lat cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. Także czasopisma łowieckie wyraźnie ewoluowały, dość powiedzieć, że obecnie połowę objętości Brać Łowiecka – miesięcznik myśliwych i sympatyków łowiectwa stanowią artykuły o charakterze naukowym, których autorami są osoby z bogatym dorobkiem. Jeśli takie czasopisma są miesiąc w miesiąc czytane przez kilkadziesiąt tysięcy myśliwych, to stwierdzenie, że nie pogłębiają oni swojej wiedzy, jest po prostu nieprawdziwe. Żeby jednak nie było tak różowo, trzeba zaznaczyć, że zarządzaniem łowiectwem, tak na poziomie kół łowieckich, jak i PZŁ, nie zawsze zajmują się osoby, które posiadają właściwe kompetencje. Niestety, ale w tym zakresie, dyspozycja zawarta w § 107 ust. 5 Statutu PZŁ, iż członkowie powoływani w skład organów Zrzeszenia lub koła łowieckiego powinni posiadać odpowiednie kwalifikacje, wiedzę i doświadczenie, jest faktycznie martwa. Tu rzeczywiście widziałbym potrzebę zmian, chociażby poprzez określenie wykształcenia, jakie powinny posiadać osoby zatrudniane w PZŁ na stanowiskach związanych z zarządzaniem lub administrowaniem łowiectwem, albo też powoływane w skład tego rodzaju organów. Czas amatorów minął i za określanie kierunków rozwoju łowiectwa powinny odpowiadać osoby, które legitymują się wyższym wykształceniem związanym z przyrodą.

Odnosząc się zaś do celów, jakie prof. Kowalczyk stawia zreformowanemu łowiectwu, trzeba zauważyć, że są one już dzisiaj w pełni realizowane. Przecież, dokładnie tak jak chce tego autor, myśliwi dokonują redukcji gatunków inwazyjnych i konfliktogennych, a także pozyskują dziczyznę do konsumpcji. Zatem proponowana przez niego reforma miałaby nie tyle zmieniać łowiectwo, ile je po prostu ograniczać, odbierając z rąk myśliwych prowadzenie gospodarki łowieckiej, a zamiast tego zlecając im zadanie eksterminacji wybranych gatunków, w czym wyraźnie można dostrzec echa koncepcji korpusu myśliwych zawodowych.

W tym zakresie sięgamy więc do założeń fundamentalnych, otóż o ile prof. Kowalczyk postrzega łowiectwo jako ostateczność, proponując zmniejszenie listy gatunków łownych oraz uszczuplenie roli myśliwych, to w mojej ocenie łowiectwo oparte na wspieraniu bioróżnorodności, nie stanowi zagrożenia dla przyrody, którą człowiek ukształtował zgodnie ze swoimi potrzebami. Jeśli określony gatunek zwierząt nie jest zagrożony wyginięciem, to naturalną konsekwencją powinno być wprowadzenie go na listę zwierząt łownych, celem umożliwienia prowadzenia nim planowej gospodarki i eksploatacji jego populacji.

Co się zaś tyczy myśliwych zawodowych, to oczywiście takie rozwiązanie jest możliwe, ale najpierw trzeba zadać sobie pytanie: ile to będzie kosztować i kto to za to zapłaci? W obecnym modelu myśliwi realizują wszystkie wymienione powyżej cele na własny koszt. Jeśli przejdziemy na model zawodowych eksterminatorów, to za ich pracę trzeba będzie po prostu zapłacić, a o tym jak skończyła się taka próba kilka lat temu najlepiej świadczy pomysł funduszu szkód łowieckich, który z uwagi na wyliczone koszty obsługi pracowniczej został wycofany zanim jeszcze wszedł w życie.

Kończąc, w jednym punkcie podzielam pogląd prof. Kowalczyka – w Polsce za mało mamy ekologów łowieckich, którzy zajmowaliby się badaniami dotyczącymi populacji gatunków łownych i przekazywali tę wiedzę myśliwym. Stwierdzenie to należy jednak rozszerzyć z jednej strony na całość badań nad łowiectwem, w tym również prawo oraz kulturę i sztukę łowiecką, a z drugiej na edukowanie całego społeczeństwa. Na tym polu Polski Związek Łowiecki ma wieloletnie zaniedbania, które dodatkowo piętrzą jeszcze obecne przepychanki na najwyższych szczeblach.

Trzeba zatem postawić sprawę jasno – tak Związek, jak i sami myśliwi muszą zacząć zaniedbania te natychmiast nadrabiać jeśli chcą liczyć na utrzymanie obecnego modelu łowiectwa. Właściwym remedium mogłoby być konsekwentne stosowanie wspomnianego już § 107 ust. 5 Statutu PZŁ na każdym poziomie zarządzania łowiectwem oraz aktywne edukowanie społeczeństwa na temat roli myśliwych i funkcji, jaką spełnia współczesne łowiectwo w przyrodzie, gospodarce i kulturze.

Zapraszamy na:

stronę www.analizasrodowiskowa.org,

kanał YT https://www.youtube.com/channel/UCl41n2qyjaURp2A86utyjCA

zrzutkę https://zrzutka.pl/wv5xpm

foto: gazeta.pl