
Nasze działania bardzo niektórych zabolały: sprawcy przestępstw popełnionych na myśliwych poczuli się urażeni, że określa się ich ekoterrorystami, a myśliwscy hejterzy obrazili się, że ktoś śmiał ich nazywać prześladowcami. Ostatnio w nurt ten wpisał się publicysta “Gazety Wyborczej”, który najwyraźniej utożsamił się z osobami, o których piszemy.
Już sam tytuł jego artykułu ma wzbudzić skojarzenie: myśliwi – nazizm – ludobójstwo. Co będzie dalej, łatwo się domyślić. Nie mogliśmy zostawić bez rzeczowej odpowiedzi tego artykułu, pełnego półprawd i przemilczeń.
Jurszo zaczyna: “Jak ujawnił w 2021 r. raport „Polowania dla trofeów w liczbach”, polscy myśliwi są drugimi w Unii Europejskiej importerami trofeów hodowlanych lwów afrykańskich. Jakąś reakcją na to kosztowne i krwawe hobby jest projekt nowelizacji ustawy o ochronie przyrody, przygotowany przez grupę posłów Prawa i Sprawiedliwości, którego celem jest zakaz importu trofeów.”
To ten sam raport, którego pierwsze słowa brzmią „Światem regularnie wstrząsają wiadomości o dzikich zwierzętach zabijanych przez ludzi dla rozrywki”. Nie brzmi to ani obiektywnie, ani profesjonalnie. Nic dziwnego, został on przygotowany przez Humane Society International, organizację zajmującą się „ochroną przyrody” (czytaj: zwalczaniem myśliwych). Jej raport w sprawie łowiectwa jest równie wiarygodnym źródłem, jak Gazeta Wyborcza.
O wiele bardziej miarodajne jest dla nas stanowisko Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody, z którym pan Jurszo mógł się zapoznać choćby tu: https://analizasrodowiskowa.org/news/nie-wie-prawica-co-robi-prawica/ O tym nie wspomniał, co nie powinno dziwić. Artykuł z którym polemizujemy jest napisany wg typowej dla współczesnego „dziennikarstwa” szkoły polegającej na znajdowaniu skrajności, patologii będących marginesem omawianego zjawiska i przedstawianiu ich jako głównego nurtu z pominięciem wszystkiego innego. Czemu? Bo dziś, jeśli prawda się źle sprzedaje, to tym gorzej dla prawdy. Liczy się sensacja i tzw. wierszówka dla autora.
Odnosząc się wreszcie do owych nieszczęsnych lwów, odsyłamy do https://www.braclowiecka.pl/n/36/aktualnosci/6558/prace-nad-zakazem-importu-trofeow-wstrzymane-afryka-wezmie-udzial-w-debacie-parlamentarnej W skrócie: ten proceder jest powszechnie potępiany, jest zakazany lub zamierza się go zakazać (np. w RPA). Autor z Wyborczej kompletnie pominął informacje np. konsula Botswany, który zabrał głos w tej sprawie. Gdybym chciał pokusić się o złośliwość, to napisałbym, że zazdroszczę mu panu Jurszo życia w tak prostym i nieskomplikowanym świecie, do którego nie docierają żadne informacje niezgodne z tym w co on wierzy.
Dalej Jurszo nie ustępuje: “W swoim komunikacie IAŚ pisze, że choć projekt ustawy uderza jedynie w nieliczną grupę najbogatszych myśliwych, to jednak zaprotestować muszą również ci, których na takie łowieckie wojaże nie stać, bo „jest to test dla wspólnoty myśliwych”, a sam poselski projekt „realizuje […] strategię małych plasterków, w której kolejne drobne i dotykające tylko niektórych myśliwych zakazy stopniowo demolują polskie łowiectwo”.
Przyznam, że nie wiem, jak niemożność przywiezienia sobie z Afryki trofeum z dajmy na to zastrzelonego pawiana ma godzić w polowania w Polsce.”
Można redaktorowi wybaczyć brak wiedzy, ale nie to, że przed oddaniem tekstu nie podjął wysiłku, aby to nadrobić. A wystarczyło poczytać i pomyśleć, bo to akurat bardzo proste i zostało czytelnie opisane na: https://analizasrodowiskowa.org/opinie/dlaczego-musimy-razem-zaprotestowac-przeciwko-zakazowi-importu-trofeow-do-polski/ co zresztą pan Jurszo zacytował, szkoda, że bez zrozumienia.
I dalej: „Przeciwnicy polowań doskonale wiedzą, że nie wygrają ze 130 tysiącami myśliwych oraz ich rodzinami, dlatego nie atakują wszystkich naraz. Zamiast tego, ustami usłużnych posłów, starają się dzielić nas na mniejsze grupki, aby głos sprzeciwu zainteresowanych nie był aż tak słyszalny!”. Po resztę odsyłam do oryginalnego artykułu.
Panie Jurszo, czarno na białym. Już prościej koledzy nie mogli. Chyba że oburzył pana widok parafrazy wiersza Niemöllera i dzięki temu gładko pominął Pan przedstawione argumenty. Prawdę mówiąc, nie mogę sobie wyobrazić, dlaczego tak to Pana wzburzyło. My też wykorzystaliśmy utwór dla własnych celów, pomijając to co nam nie pasowało i zamieniając na to, co było nam potrzebne. Brzmi znajomo?
A poważnie – w tym wierszu nigdy nie chodziło o to, kto jest sprawcą a kto ofiarą przemocy. On opowiada o nietolerancji i o skutkach braku reakcji społeczeństwa na przemoc wobec mniejszości, bez względu czy stosują ją faszyści, komuniści czy ekolodzy. Skoro nie mnie krzywdzą, to milczę. Gdy kiedyś mnie zechcą skrzywdzić, nie będzie komu stanąć w mojej obronie. Takie jest jego współczesne uniwersalne przesłanie, a cyniczne lub po prostu prymitywne byłoby odbieranie mu naczelnego przesłania i zawężanie do relacji wydarzeń z przeszłości. W literaturze nie raz i nie dwa spotyka się na mniej lub bardziej udane parafrazy czy epigony mniej lub bardziej znanych utworów, i nikt z tego nie robi problemu, no chyba że można się święcie pooburzać na przeciwników ideowych.
Podkreślmy jeszcze jedno – naziści, od których praktyk, tak ostentacyjnie próbuje się odciąć pan Jurszo, kiedy prześladowali mniejszości, też wierzyli w słuszność swoich racji i byli przekonani, że wprowadzane ograniczenia praw i swobód innych są usprawiedliwione. Jeśli więc dalej opowiada się przeciwko tolerancji i swobodzie wyboru, argumentując, że w stosunku do myśliwych “istnieją racjonalne propozycje ograniczania ich krwawego hobby” to chciał nie chciał wchodzi w buty tych, do których jest mu ponoć tak daleko.
“W jednym z postów na swoim fanpage’u IAŚ napisał, że Adolf Hitler, który był „znanym wegetarianinem i zdeklarowanym miłośnikiem zwierząt”, choć „nie uznawał zabijania zwierząt dla sportu i rozrywki”, to „darzył szacunkiem kłusowników”.“
Użyte przez nas (podkreślam to, bo autor Wyborczej nie oddzielił naszego komentarza od cytatów źródłowych) fragmenty pochodzą z pracy Sorayi Kuklińskiej: Oskar Dirlewanger. SS-Sonderkommando „Dirlewanger”, Warszawa 2021, s. 56-57. Czemu redaktor Juroszo pominął źródło naukowe możemy się tylko domyślać – przeciwnikom łowiectwa niespecjalnie odpowiada, że krytykując myśliwych powtarzają argumenty wodza III Rzeszy.
“Ścisły wegetarianizm Hitlera to mit – o ile w ogóle przeszedł na tę dietę całkowicie, o tyle stało się to dość późno, w trakcie wojny, ponieważ są świadectwa, że sięgał po mięso po 1939 r., choć raczej rzadko i jadł go niewiele. Zdaniem części historyków figura Hitlera wegetarianina to Goebbelsowska propaganda, która miała prezentować go w oczach Niemców jako całkowicie poświęconego narodowi ascetę (pisze o tym Rynn Berry w książce „Hitler: Neither Vegetarian Nor Animal Lover”).
Zresztą jakie to ma znaczenie? Równie dobrze można by upomnieć abstynentów, by pamiętali, kogo naśladują, nie pijąc alkoholu.”
Nie do końca rozumiemy czy zdaniem redaktora, jeśli ktoś przechodzi na dietę wegetariańską późno, to nie staje się wegetarianinem? Czyżby istniały jakieś kryteria czasowe, po których dopiero zwykły roślinożerca otrzymuje dumny tytuł wegetarianina? Poza sporem pozostaje tymczasem, że Adolf Hitler jest do dziś znany jako wegetarianin. Czy zawsze nim był, czy został nim pod koniec życia, czy tylko pozował na jarosza-ascetę lub zaakceptował stworzony na tym tle propagandowy mit, nie ma żadnego znaczenia dla narracji naszego artykułu, gdzie chodzi o stosunek Hitlera do łowiectwa i zwierząt w ogólności. Zagadnienie jego diety to tylko margines naszego materiału, znów wyciągnięty na pierwszy plan najmniej istotny element całości.
“Skoro IAŚ tak chętnie robi wycieczki historyczne, to szkoda, że nie napisze, iż łowiectwo w III Rzeszy miało się świetnie.”
W Polsce przedwojennej też! I jeszcze wcześniej. Zapalonymi myśliwym byli królowie, a potem prezydenci państwa, jak choćby Ignacy Mościcki. Myśliwymi byli także inni dygnitarze oraz szereg zwykłych obywateli różnych zawodów, nie tylko ziemian. Mnóstwo zaś niepolujących lubowało się w taniej, łatwo dostępnej i zdrowej dziczyźnie, jak choćby w słynnych zającach z buraczkami czy duszonych w śmietanie) i nawet jeśli nie polowali, to nie próbowali nikomu zakazać łowiectwa! Bo czerpali z niego profity w postaci choćby łatwo dostępnego i taniego mięsa. To, że dziś jest inaczej stanowi wdzięczną pożywkę dla różnej maści venatofobów którzy cynicznie wykorzystują nieświadomość społeczeństwa.
Trzeba w ogóle na ten temat spojrzeć nieco szerzej. Dziczyzna jako pożądany delikates została wyrugowana ze stołów Polaków dopiero w PRL, gdzie była dobrem eksportowym, źródłem pozyskiwania twardej waluty i jako takie nie miała prawa trafiać zbyt często na stoły obywateli naszego kraju. Podobnie jak inny przedwojenny specjał polskiej kuchni, ryby. Jest to tylko jedna z rzeczy, które zabrał nam socjalizm. I nie piszę tu tylko o odzwyczajeniu Polaków od jedzenia dziczyzny, ale o odcięciu naszego narodu od jednej ze składowych części polskiego dziedzictwa kulturowego. Efekty widać choćby w postaci artykułu, z którym polemizuję: autor podkreśla, że w III Rzeszy łowiectwo było popularne, że polował Goering a w Berlinie odbyła się Wystawa Łowiecka. Tylko co z tego, skoro autor – jak to ma w zwyczaju – nie przedstawił kontekstu tych faktów? W Polsce w tym czasie było równie lub jeszcze bardziej popularne. I w Wielkiej Brytanii, we Francji, w Finlandii, w USA… Po prostu taki był wówczas powszechnie akceptowany sposób życia.
“Zresztą jak zauważa Jan Mohnhaupt w książce „Zwierzęta w Trzeciej Rzeszy”, poglądy niemieckich myśliwych pozostawały w zaskakującej harmonii z ideami narodowego socjalizmu. „Narodowosocjalistyczna »higiena rasowa« bardzo dobrze współgrała ze stosowaną od przełomu wieków »ochroną ze strzelbą«. Jako pierwszy tę zasadę sformułował pruski łowczy Ferdinand von Raesfeld”, który „chciał »hodować« jelenie z jak najmocniejszym i rozłożystym porożem, aby później mogły one stanowić obiekt polowań na trofea. Postulował przy tym, by zwierzęta słabe, z małym lub zdeformowanym porożem, odstrzeliwać już na wczesnym etapie”.
Brzmi znajomo?”
Akurat takiego natężenia bambizmu się spodziewałem w puencie. Panie Jurszo, czy hodując np. kury, owce czy świnie, dopuszcza pan do rozrodu osobniki chore, słabsze, nierokujące? Czy raczej takie, których potomstwo będzie zdrowe, silne i przekaże dobre geny kolejnemu pokoleniu? To było pytanie retoryczne. Ale proszę już odpowiedzieć sobie, co się w hodowlach robi z osobnikami słabszymi, bo to pan zapewne wie, tylko wstydliwie przemilcza? Nie, nie odsyła się ich do hospicjów dla zwierząt. Nie robi się zbiórek „na ratowanie”. Trafiają do rzeźni i m.in. na pana stół. Albo na stoły pana kolegów z redakcji, czy do misek ich psów i kotów. Bambi, panie Jurszo, po prostu Bambi się z końcówki Pana artykułu wyrwało na wolność, bryka i pobekuje. Typowe dla venatofobów wygodne przemilczenie niewygodnych dla nich rzeczy, które dzieją w ich cukierkowym, wyidealizowanym świecie.
Wracając do samców jeleniowatych, to choćby pobieżne zapoznanie się ich biologią pozwala zdobyć wiedzę, że stan poroża pozostaje w ścisłym związku ze stanem zdrowia i ogólną kondycją danego osobnika. Deformacje świadczą o poważnych problemach np. z jądrami czy wątrobą, z hormonami czy pasożytami i o tym wiedziano już wieki temu. Nie ma lepszego sposobu oceny tych czynników niż właśnie po stanie poroża w danym roku. A celem łowiectwa, „hodowli ze strzelbą”, jest takie gospodarowanie populacjami zwierzyny łownej, aby rozwijały się one jak najlepiej, a kolejne pokolenia były co najmniej tak samo zdrowe i mocne jak obecne. A pan: „Narodowosocjalistyczna »higiena rasowa«…”.
Brzmi znajomo?
Panie Jurszo, jest takie nazwisko jak Goebbels. Czy brzmi ono dla Pana znajomo? Bo to co Pan uprawia jest cynicznym manipulowaniem, z którego znana była właśnie ta postać.