Społeczne, ekonomiczne i przyrodnicze skutki zakazu uprawiania myślistwa

Delegalizacja myślistwa jest celem organizacji antyłowieckich i o tym trzeba cały czas pamiętać. Nie mogą tego przeforsować, więc krok po kroku ograniczają nam możliwość uprawiania naszej pasji. Robią to małymi kroczkami, co przypomina przysłowiowe gotowanie żaby.

Nie wolno zatem poddać się złudnemu poczuciu bezpieczeństwa, że zakaz zabierania na polowanie naszych dzieci, czy skrócenie okresu polowań np. na kaczki to najgorsze, co może nas spotkać.

Nasze pokolenie musi się zmierzyć niestety z bardzo poważnymi zmianami w roli i postrzeganiu łowiectwa przez społeczeństwo. Czasy w których o nic się nie trzeba było starać już się skończyły.

Jak już pisaliśmy w poprzednim artykule, ludzie tworzący lobby walczące z nami nie mają pojęcia o roli i znaczeniu łowiectwa w dzisiejszych ekosystemach, silnie i nieodwracalnie przekształconych przez człowieka. Nie obchodzi ich to, bo traktują krytykę łowiectwa jako zyskowną działalność i/lub trampolinę do zbijania politycznego kapitału. Warto im więc zadać pytanie, co by się stało, gdybyśmy nagle wszyscy przestali polować? I wyjaśnić, że wilki nie załatwią problemu regulacji pogłowia zwierzyny grubej!

A więc, co stałoby się gdyby zakazano nam polować?

Szkody na polach uprawnych gwałtownie wzrosną, co sprawi że produkcja rolna będzie mniej opłacalna. Rolnicy będą ponosić bardzo duże straty.

Nasili się kłusownictwo w obronie upraw tak, jak obecnie problemem staje się kłusownictwo wilków w obronie inwentarza domowego.

Szkody w lasach powodowane przez jeleniowate gwałtownie wzrosną. Jelenie, łosie, daniele nie żywią się trawą i ziołami, tylko przede wszystkim młodymi pędami drzew i krzewów. Współczesne zagospodarowane lasy nie mają naturalnych mechanizmów obronnych i regeneracyjnych cechujących pierwotne puszcze, stąd też odtwarzanie lasów będzie o wiele trudniejsze i droższe.

Zaniechanie odstrzału drobnych drapieżników rodzimych (w praktyce – lisów) oraz obcych, inwazyjnych (jenoty, szopy pracze, wizony amerykańskie) sprawi, że rodzima zwierzyna drobna (a więc zające, kuraki polne i ptaki wodne, w tym wędrowne) zostanie poddana wzmożonej, niekontrolowanej presji drapieżników. Jej liczebność spadnie, odczują to także sarny których młode są częstym celem ataków lisów.

Placówki naukowe zajmujące się badaniami nad pospolitymi w Polsce gatunkami zwierząt stracą źródła informacji na temat ich pogłowia.

Wobec postępującej utraty lęku przed ludźmi będzie nasilać się zbliżanie się dużych drapieżników (niedźwiedź, wilk) do ludzi i ich inwentarza i nie będzie nikogo, kto miałby kwalifikacje do ewentualnej redukcji sztuk wyspecjalizowanych w żerowaniu w pobliżu człowieka oraz agresywnych.

Jeśli nie będziemy polować, to nie będziemy także wykonywać prac w łowiskach, do których obecnie jesteśmy zobowiązani w ramach prowadzenia gospodarki łowieckiej.

Kto zatem będzie pracował i finansował z własnej kieszeni, gdy trzeba będzie:

  • dokarmiać zwierzynę w okresach gdy nie ma ona wystarczającego dostępu do naturalnego pokarmu,
  • dbać o to, aby zwierzyna miała niezbędną sól w postaci lizawek,
  • utrzymywać w stanie należytym miejsca dostępu do wody i kąpieli błotnych w obwodach z deficytem wody,
  • usuwać wnyki i zwalczał inne przejawy kłusownictwa oraz uwalniać zwierzynę która w owe wnyki się jednak zaplątała,
  • pilnować nocami pól rolników w okresie największego natężenia penetrowania ich przez dziki, a tam gdzie nie da się upilnować – płacić rolnikom za szkody?

Kończąc warto przypomnieć humorystyczne zdarzenie z targów Hunt Expo 2023. Otóż co odpowiedział jeden z zagubionych młodzieńców którzy weszli na salę targową protestować, gdy został zapytany co wie o dziku? Wszyscy pamiętamy: nic. O sarnie też nic.

Ten brak odpowiedzi (oraz w ogóle całe pożałowania godne widowisko venatofobów-anarchistów na Hunt Expo) dobrze obrazuje to, z czym musimy się zmagać: z ignorancją, która w swym zadufaniu myśli, że wie wszystko.

Z nielicznymi niedouczonymi jednostkami, którzy dzięki internetowi sprawiają wrażenie że jest ich wielu i że mają naprawdę coś wartościowego do powiedzenia i którzy – niestety – są wykorzystywani przez silne i wpływowe organizacje “proekologiczne” mające swoich przedstawicieli także w polityce.